Irina Dienieżkina nazywana jest rosyjską Masłowską.
Masłowskiej nie czytałam więc wypowiadać się nie będę, jednak jeżeli książki naszej rodzimej autorki są chociaż trochę podobne do książki Rosjanki nie jestem pewna czy che je w ogóle poznać.
Przed zapoznaniem się z lekturą miałam już jako tako wyrobione zdanie na jej temat, spodziewałam się nawału seksu, przemocy i patologii wszelkiego rodzaju.
Ku mojemu zdumieniu, nic takiego nie znalazłam. Dlaczego odebrałam książkę inaczej niż pozostali czytelnicy?
Nie zaprzeczę, w opowiadaniach aż roi się od wulgaryzmów, dzieciaki (bo jak inaczej można nazwać młodzież w przedziale wiekowym 13 - 18 lat), imprezują, upijają się do nieprzytomności, tłuką się, nie szanują swojej cielesności oddając się komu popadnie i gdzie popadnie, jednak pojawiają się w śród nich jednostki inne, wyjątkowe i to właśnie wokół nich skoncentrowała się moja uwaga. Pozornie tacy sami jak swoi zabawowi rówieśnicy, w głębi skrywają prawdziwe, niezwykle uczuciowe ja.
Dla mnie nie jest to książka o patologii, dla mnie jest to książka o poszukiwaniu miłości i akceptacji, smutna, momentami wzruszająca. To zadziwiające jak takie jednostki łatwo gubią się w tłumie, jak ciężko dostrzec uczucie wśród rzeszy młodzieży myślących jedynie narządami płciowymi.
Kolejne pytanie pojawiające się w mojej głowie podczas czytania: Gdzie są rodzice tych dzieciaków? Dlaczego pozwalają by ich latorośle prowadziły się w ten sposób, imprezowały do granic możliwości, nie wracały na noc do domu?
Czy Irina chciała w ten sposób zwrócić uwagę rodziców na problemy ich dzieci? Czy dzieci nie zachowują się w ten sposób bo brak im miłości dorosłych?
Nie spodziewałam się by tak, pozornie, nie skomplikowana książka skierowana głównie do młodzieży, wywołała u mnie tak silne emocje i dała powody do wielogodzinnych rozmyślań.
Jedyne co mam jej do zarzucenia to język, dziwny, stylizowany na język młodzieży, zupełnie nie literacki. Nie lubię takiego języka w literaturze i chociaż by z tego powodu jestem gotowa nie sięgać do tego typu literatury już nigdy więcej.
Wydawnictwo: Świat Książki
Data wydania: 2004
Liczba stron: 174
Ocena: 4/6
Interesująca pozycja... Jak książka wpadnie w moje łapki z pewnością ją przeczytam:)).
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!!
Twórczość pani Masłowskiej kompletnie do mnei nie przemawia, nie wiem jakby było z tą lekturą..też nie lubie tego rodzaju języka literackiego..
OdpowiedzUsuńMasłowska tez pisze takim językiem, jej 'wojna polsko-ruska.." jest kosmicznie ciezka. Podobał mi się jedynie "Paw królowej", bardzo stylizowany, od groma przekleństw.
OdpowiedzUsuńZajrzę do recenzowanej przez Ciebie ksiązki, chociażby z czystej czytelniczej ciekawości:)
Nie mogę się doczekać, aż uda mi się pożyczyć "Daj mi" od koleżanki :) Świetna recenzja.
OdpowiedzUsuńMam ją w planach, ale nie wiem kiedy mi się uda bo muszę ją kupić.
OdpowiedzUsuńSpotykałam się z tą książką bardzo często, jednak nie mam na nią większej ochoty;)
OdpowiedzUsuńMyślę, że sięgnę po nią, żeby zobaczyć jak ja na nią zareaguję ;).
OdpowiedzUsuńCzytajcie, czytajcie - jestem ciekawa waszej opinii.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń